Jak robicie zakupy? Czy — jak masa ludzi pracujących od poniedziałku do piątku — poświęcacie sobotnie przedpołudnie na wyjazd do hipermarketu na obrzeżach miasta? A może pakujecie się w auto i odwiedzacie najbliższy dyskont? Robicie tylko najpotrzebniejsze zakupy po pracy? Kupujecie impulsywnie, czy piszecie sobie listę?
Mieszkam aktualnie na obrzeżu ścisłego centrum czwartego pod względem liczby ludności miasta w Polsce. Nie mam samochodu. Jeśli się poruszam to spacerem, rowerem lub taksówką.
Prawie pod nosem mam dwa dyskonty sieci Biedronka, ostatnio całkiem blisko dorzucili Aldi. Równo 2km stąd jest Lidl (przy którym mieszkałam kiedyś i za którym mocno tęsknię), 1,5km w drugą stronę — Piotr I Paweł, a zaraz obok niego — Selgros. Żyć nie umierać. Jest wszystko. Dosłownie. W zasięgu dwóch kółek i dwóch kończyn. Ewentualnie dwóch przystanków tramwajowych.
Ścisłe centrum i kamieniczna zabudowa pomagają w bytowaniu małym, lokalnym sklepikom. O ile kilka miesięcy temu, po jakimś pół roku działalności, mikrosklepik z żywnością włoską w kamienicy obok padł śmiercią naturalną (w tej dzielnicy największe wzięcie mają tanie piwa i mortadela) o tyle warzywniaki, piekarnie i sklepy rzeźnickie trzymają się mocno.
Robiłam kiedyś zakupy w dużym markecie raz na 1,5-2 tygodnie, pakując w sklepowy koszyk wszystko według listy — warzywa, mięso, wędliny, nabiał, napoje, chemię. Kończyło się przeładowanym wózkiem, kupowaniem ‘bo dają taniej to się zamrozi’, wyrzucaniem jedzenia bo się przeterminowało (czego szczerze nienawidzę) i rachunkami przy kasie znacznie wyższymi, niż zakładane na wejściu do sklepu. A tu jeszcze chipsy, tam czekolada, o zobacz Cola w czteropaku. W żaden sposób nie uwalniało to od codziennych wizyt w pobliskim Lidlu — a to po pieczywo, a bo śmietany zapomniałam, bo sałata kupiona tydzień temu zdechła w lodówce, bo to, bo tamto.
Na dłuższą metę zakupy raz na tydzień jeszcze mogą mieć sens. Pod warunkiem, że siedzicie nad kartką i układacie sobie menu na cały tydzień. Po pracy możecie jeszcze dokupić pieczywo czy świeżą zieleninę i sprawa domowego zaopatrzenia załatwiona.
Ja już nauczyłam się kupować na bieżąco, nie na zapas. I nie wyrzucać. Gotuję sezonowo — nie kupuję nigdy mrożonych warzyw czy ryb, jeśli akurat dostępne są świeże. Nie gotuję potraw z mrożonek. Tak naprawdę jedyne, co mi się zdarza z mrożonek kupić to lody i fasolka szparagowa w zimie, kiedy bardzo zachce mi się miski curry. Ewentualnie frytki. Albo mrożone w całości grzyby. To wszystko.
Na zakupy chodzę z ‘mózgiem na kartce’ — zawsze mam wypisane wszystko, czego aktualnie potrzebuję. Nie kupuję impulsywnie, a jeśli i już to coś, co wiem że zużyję w ciągu najbliższych 2-3 dni.
W pobliskich dyskontach najczęściej kupuję ryby — wiem kiedy są dostawy. W Selgrosie — egzotyczne ryby, owoce morza, kaczkę i wołowinę. Wędliny i świeże mięso — w ulubionym sklepie rzeźnickim. Przesympatyczny wąsaty pan za ladą doskonale wie, że uwielbiam ‘Pasztet Pawła’ i zawsze pyta, czy dzisiaj też kroimy. Nie dość, że ma na co dzień duży wybór, to mogę zamówić np. cielęcinę czy wybrany kawałek wołowiny. Popytajcie w sklepach obok Was — może jest taka możliwość? Dwa warzywniaki koło siebie zdecydowanie ułatwiają mi życie. Dodatkowo konkurują między sobą ilością zaopatrzenia co dla mnie jako ich klienta jest tylko na plus. Ale jeśli one akurat czegoś nie mają — Aldi i Biedronka posiadają dobrze zaopatrzone stoiska owocowo-warzywne.
Co jest dobrego w takich zakupach? Świeżość i jakość. Według mnie to dwie podstawy dobrej kuchni. Z nieświeżymi i byle jakimi produktami, żebyście nie wiem jak się starali, nie wyjdzie spod waszej ręki nic podobnego do haute cuisine.
Spróbujcie zaplanować swoje gotowanie na góra 3-4 dni, po pracy lub w wolnej chwili kupcie wszystko, co potrzebne. Nie kupujcie na zapas ziemniaków, sałaty, wiecznie różowych wędlin faszerowanych utrwalaczami. Kupcie tylko tyle ile potrzebujecie — jedzcie świeżo. Zawsze lepiej dokupić gdy zabraknie, niż później wyrzucić bo zostało. Jeśli po miesiącu nie zauważycie, że przez takie krótkoterminowe planowanie wydaliście na zakupy mniej, na pewno nie umknie Waszej uwadze to, że prawie niczego już nie już wyrzucacie.
Jeśli do tej pory kupowaliście hurtem — wyczyśćcie zamrażalnik ze wszystkiego, co jest w nim dłużej niż 6 miesięcy. Jeśli do tej pory z tego nie skorzystaliście to i tak już tego nie zużyjecie. Zrobicie za to miejsce na podstawowe komponenty np. zup i wywarów (kurze skrzydełka, okrawki mięsa i kości) żeby mieć je pod ręką i na porcje gotowych potraw — jeśli coś Wam zostanie na później.
Na dłuższą metę zakupy co kilka dni to zdecydowanie bardziej opłacalne (i nie tylko finansowo) posunięcie przy prowadzeniu domu, niż kupowanie hurtem byle czego i byle jak w hipermarketach.
Macie wybór co zjeść, możecie zmienić zdanie i plany spożywcze na najbliższe dni, a nie zmuszać się by jeść hipermarketowy schab 4 dzień pod rząd, bo zaraz mu się skończy termin ważności. Gotujecie z dobrych i świeżych produktów, wykorzystując to co w nich najlepsze.
Jedzcie po prostu lepiej i zdrowiej.
3 komentarzy na temat “Zaopatrzenie. Jak robicie zakupy?”
Ja mieszkam w małym miasteczku, mam do wyboru trzy małe markety. Zakupy robię codziennie, co drugi dzień, jeśli uda się przygotować obiad na dwa razy. Jadę do domu 45 minut, mam czas, żeby się zastanowić, co chcę zjeść na obiad. Mam mikro zamrażarkę, stoi w niej sorbetiera i domowe lody, mam trochę zamrożonych żurawin i mus z dyni. A, i kilka kurczęcych biustów, co to je w promocji kupiłam 😉
Ogromnie tęsknię za jakimś warzywniakiem albo targiem – niestety, najbliższe w Horsens, do którego zupełnie mi nie po drodze… 🙁
Zerknęłam na Twój blog Gin, mieszkasz w Danii? Czy to tak małe miasteczko, że brak w nim sklepów z dużym wyborem?
Piszesz że tęsknisz za warzywniakiem.. nie ma gdzieś w Twojej okolicy jakiś fajnych gospodarzy, od których mogłabyś coś kupić z warzyw i owoców? Z tym też jest problem?
Widzę, że ktoś jest z trójkąta!