Macie swoje miejsce, do którego chętnie uciekacie żeby się zaszyć i podumać? Albo żeby w spokoju wypić kawę, poczytać? Ja uwielbiam otaczać się zielenią. Uspokaja mnie i pozwala naładować baterie.
Przy kocie w domu nie mogę obstawić parapetów na ścisk — posiadacze kotów na pewno wiedzą, że doniczki na parapecie to najlepsze schronienie, kamuflaż i miejsce kociej sjesty. Ewentualnie służą niektórym kocim buntownikom za wychodek. Mój kot jest na tyle bezczelny, że potrafił mi obgryzać wielkoigłowe kaktusy, zawijać się na ścisk naokoło wysokiej draceny lub zeżreć wszystkie liście z prymulek, zostawiając same kwiaty. Z założenia nie mamy wielu mebli w domu, ale gdzie mogę — tam coś zielonego postawię. I najczęściej jest to coś, co wytrzyma półcień i lekki chłodek — więc rośliny ozdobne z liści, sukulenty i sansewierie.
Miałam 2,3m kwadratowego balkonu do zagospodarowania. I pierwszy raz zrobiłam to sama od początku do końca, bo każdą jedną roślinę wysiałam z nasion. Z moim podejściem matematyczno-linijkowym i wewnętrzną nieodpartą chęcią kontrolowania wszystkiego, pierwsze plany wyglądały dosyć…sztywno? Dosłownie. Bo wszystko wymierzyłam, wyrysowałam i posiałam w programie graficznym. O właśnie tak (każde zdjęcie się powiększa, klikajcie).
Tak naprawdę, to wiedziałam o tym co robię tyle, co Jon Snow. Czyli nic. Null. Nie miałam nigdy szczególnej ręki do kwiatów, nie potrafiłam wyhodować jak niektórzy (tak Bartku, o Tobie tutaj mowa 😉 ) kwiatka z suchego patyka zupełnie bez wysiłku. Wymyśliłam sobie, że na naszym balkonie ma być biało-zielono, z niebieskimi akcentami i takie nasiona kupiłam. Kupiłam je tanio, bo ‘hurtem’ na Allegro, czyli w mój ulubiony sposób — szybko, wszystko w jednym miejscu i z dostawą pod nos. Doniczki samonawadniające też zdobycz z Allegro, milion razy taniej niż gdybym miała dreptać po te same do Praktikera lub tłuc się na koniec miasta na Bielany, szukać ich w Obi i innych marketach.
Wybrałam wilce, thunbergie, lobelie, smagliczkę i (o zgrozo) gipsówkę. Wilcami chciałam się odsłonić od ulicy i to się udało. Nasiona wysiałam według przepisu na każdym opakowaniu, kiełkowałam w mieszkaniu, pod folią, zraszałam 2 razy dziennie. Dwa tygodnie przed czasem wystawienia na balkon, czyli przed ‘zimną Zośką’, zaczęłam pędy z przylistkami hartować i na parę godzin wystawiać. Po połowie maja robi się już na tyle ciepło, że rośliny można wystawić na stałe na balkon. Thunbergie nie wzeszły mi w ogóle, gipsówkę utopiłam, wymyłam i przelałam. Smagliczkę posiałam zdecydowanie za gęsto i gdy już na początku lipca urosła, wykipiała z doniczek — gałązki urosły bardzo długie i mało eleganckie. Każda chciała dla siebie trochę słońca i mocno się wyciągały, ale zakwitły i kwitną dalej. Dokarmiam pszczoły, bo to właśnie z myślą o nich pojawiły się na balkonie te drobne białe kwiaty.
Podlewanie, zraszanie, pilnowanie czy już mam mszyce czy nie (były). Opryski, pikowanie, znowu walka z mszycami, które spadły z góry od sąsiadki. I tak w kółko… W międzyczasie totalna ulewa i pod ciężarem ogromnych kropli deszczu wszystko poszło się… Posiałam co mogłam drugi raz, już nie wszystko to, co było pierwotnie w planach i rysunkach. Zostały wilce, smagliczki i niebieskie lobelie. I wzeszły, bez przykrywania folią, bo było na tyle ciepło i na tyle dużo słońca że dały radę. Na samym początku lipca wilce wyglądały już bardzo obiecująco i z moją lekką pomocą zaczęły się wspinać po balustradzie.
Mamy północny balkon i już samo to jest wyzwaniem — światło, które tu dochodzi jest rozproszone, tylko przez kilka chwil dziennie mam bezpośrednie światło słoneczne. Dodatkowo — balkon jest wystający, mocno odsłonięty z każdej strony i wystawiony na stałe działanie wiatru.
Wilce miały problem tylko w jednym momencie — nawałnicy. Podczas burzy w połowie lipca, przy ogromnej sile wiatru, deszczu i gradu. Nie miały szans, są delikatne. Naturze nie oparły się drzewa, linie energetyczne i dachówki. Ściana gradu podziurawiła im liście jak sito i płakałam dwa dni (serio, płakałam ze złości), że z mojej zielonej oazy zostały badyle, druty i sitka.
Chyba dobrze o nie dbałam i dobrze nawoziłam. Część podziurawionych i pociętych bezlitośnie przez grad liści obcięłam, żeby dać światło i możliwość młodym pędom. Gałązki się porozwidlały, a wilce poszły do góry jak szalone. Gdyby balkon był ogrodzony kratką od góry do dołu, na 200% zarosłyby cały.
Teraz, w drugim tygodniu sierpnia, balkon wygląda naprawdę pięknie. Jest bujny, soczyście zielony. Duże, sercowe liście, jak dachówki, mocno na siebie zachodzą, osłaniając nas całkowicie od ulicy.
Wilce pełne są pąków kwiatowych, a ja odkryłam (niestety po czasie) dlaczego w języku angielskim ta roślina nazywa się ‘morning glory’. Wilec kwitnie tylko bardzo wcześnie rano. Poczekałam na ten moment, gdy zawiązały się duże pąki na podwieszonych przeze mnie fragmentach rośliny i nastawiłam budzik na siódmą rano, żeby móc zrobić kolejne zdjęcia, tym razem kilkunastu kwitnących kwiatów na raz.
Dzwonki i mega pachnąca lawenda, które dostałam w prezencie, niestety już przekwitły, ale przycięłam je jak trzeba i liczę, że przetrzymam je w zdrowiu do przyszłego roku. Bukszpany stojące w narożnych doniczkach przytnę na jesieni, żeby przed zimą zdążyły się zasklepić, a na wiosnę puściły nowe pędy.
Papryka… Pamiętacie papryczce chili o której już pisałam? Rosła pięknie. Do czasu, aż połowę zżarł kot. Zostały mi jeszcze 3 roślinki, które powinnam przesadzić do dużo większej doniczki i chyba ogrodzić drutem kolczastym, żeby mój włochaty syn dał im szansę jeszcze urosnąć i zaowocować, bo będę musiała je trzymać w mieszkaniu. Zioła mają się dobrze — mięta rozrosła się jak dzika, bazylia tajska i ogrodowa trzymają się mocno.
Plan balkonu na przyszły rok już zupełnie nowy i zupełnie inny. To, co wysiałam w tym roku, to rośliny jednoroczne. W październiku będę musiała to wszystko obciąć i wyrzucić. I już mi przykro. Przy okazji jesiennych porządków planujemy renowację starej balustrady. Na wiosnę położenie modułowej, drewnianej ikeowej podłogi i rośliny, które będą cieszyły oko i serce dłużej niż rok.
Drewniana wojskowa skrzynia do przewozu amunicji, upolowana za bezcen na allegro, w przyszłym roku będzie siedziskiem i skrzynią na ogrodowe narzędzia i doniczki. Odmalujemy ją, dokupimy miękką ogrodową poduchę z oparciem. Jasna antracytowa osłona, akacjowa podłoga, terakotowe i srebrne ocynkowane doniczki. Mały stolik z drewnianej skrzynki sadowniczej. Na dole duże liście zielonych funkii i bergenii. Kolorowe komarzyce, lawenda, zwisający bambus w zewnętrznych skrzynkach. Kwitnące niecierpki, pelargonie, bakopy i lobelie.
Zielona oaza. Kawa i ciacho. Brzęczenie pszczół. Ja to już widzę, a Wy?
Jeśli szukacie więcej zielonych inspiracji, nie tylko balkonowych, zajrzyjcie na mojego Pinteresta
3 komentarzy na temat “Karo in the garden, czyli mój jest ten kawałek balkonu”
piękny balkon ja mam niestety mikroskopijny i nad tym ubolewam
Iza, byłam na balkoniku Karo- on też jest mikroskopijny 😉 chcieć to móc, nawet doniczki z pelargoniami dodadzą balkonowi uroku i odrobinę złagodzą miejską szarość 🙂
Dokładnie. U nas na balkonie 2 osoby to już tłok 🙂 Nie ukrywam, że marzę o domku z tarasem i gródkiem 😉